...Wszystko, co uczyniliście jednemu
z tych braci moich najmniejszych,
Mnieście uczynili  

Mt 25, 40

Spis treści:

    Wstęp
  1. Dzieciństwo – w Zgłobicach
  2. Młodość – we Wrocławiu
  3. Droga do służby bezdomnym
  4. Pierwsze schronisko – we Wrocławiu
  5. W Schronisku w Bielicach
  6. Wyróżnienia
  7. Post mortem
  8. Bibliografia



Zamieszczone poniżej zdjęcia oraz górny cytat nie są częścią opracowania (oryginał publikacji ).



ks. Andrzej Hanich1



Ks. Jerzy Marszałkowicz – Święty Brat Albert Chmielowski naszych czasów
(19.01.1931 – 13.05.2019)

  W poniedziałek 13 maja br. zmarł ks. Jerzy Adam Marszałkowicz, założyciel Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Miał 88 lat. Od 1981r. mieszkał z bezdomnymi w schronisku w Bielicach k. Niemodlina, w woj. opolskim i przebywał tu aż do swojej śmierci. Zmarł nad ranem w szpitalu w Nysie, po trzy tygodnie trwającej chorobie. Został pochowany w piątek 17 maja na cmentarzu parafialnym parafii św. Rodziny przy ul. Smętnej we Wrocławiu, po uroczystościach żałobnych w Bielicach i w kościele św. Rodziny przy ul. Monte Cassino 68 we Wrocławiu.
  Ponieważ poznaliśmy się i zaprzyjaźnili przed 40 laty, kiedy w latach 1977-1980, dojeżdżając we wtorek każdego tygodnia na studium doktoranckie z teologii we wrocławskim Papieskim Wydziale Teologicznym, który mieścił się w budynku tamtejszego Wyższego Seminarium Duchownego, spotykałem go przy furcie seminaryjnej i z największym podziwem patrzyłem na jego niezwykle przejmujące pomaganie przychodzącym do niego biednym, a później sam często odwiedzałem go w Bielicach, stąd też pochodzi, zawarta w tym wspomnieniu, moja dość szczegółowa wiedza o ks. Jerzym Marszałkowiczu.
  Tą relegijną książeczką raz jeszcze pragnę mu powiedzieć o naszej serdecznej przyjaźni, chcę oddać mu hołd i utrwalić o nim dobrą pamięć.

1. Dzieciństwo – w Zgłobicach

  Ks. Jerzy Marszałkowicz pochodził z rodziny ziemiańskiej urodził się jako szóste dziecko Adama Marszałkowicza (który w latach 30-tych był pierwszym prezydentem Tarnowa2) i Zofii z d. Turnau (ks. Jerzy Marszałkowicz był wujem znanego krakowskiego kompozytora i wokalisty Grzegorza Turnaua). Po Jerzym, jako siódme dziecko jego rodziców, urodziła się jeszcze jego siostra Anna.
  Rodzina Marszałkowiczów mieszkała w Zgłobicach, w parafii Zbylitowska Góra, w pow. tarnowskim, należącym wówczas do diecezji krakowskiej. Jej domem był zabytkowy dwór zgłobicki, który początkowo należał do hrabiny Lanckorońskiej, która jednak odsprzedała go rodzinie Zborowskich, od której dziadek ks. Jerzego (ojciec matki), Jerzy Turnau, odkupił go w roku 1920. Sam jednak osiadł we Lwowie, gdzie zorganizował Szkołę - Wyższe Kursy Ziemiańskie im. Jerzego Turnaua3, która miała prawa wyższej uczelni, z myślą o żołnierzach legionów Piłsudskiego, zaś dwór zgłobicki otrzymała w 1923r. (od swego ojca) matka ks. Jerzego, Zofia Turnau.
  Wyszła ona za mąż za Adama Marszałkowicza, który wraz ze swoim ojcem Janem Marszałkowiczem i swoim bratem Kazimierzem walczyli w legionach Piłsudskiego w wojnie polsko-bolszewickiej w początkach odradzającej się Rzeczpospolitej. Za to ojciec Jerzego, Adam Marszałkowicz, otrzymał na Kresach sporej wielkości działkę rolną w Armatniowie, gdzie w końcu osiadł tylko jego brat Kazimierz, który po 17 września 1939r. zginął wraz z tysiącami polskich oficerów w Katyniu.
  Rodzice ks. Jerzego wzięli ślub we Lwowie, gdzie wówczas mieszkała jego matka, a po jakimś czasie przenieśli się do majątku Turnaów w Zgłobicach, gdzie Jerzy się urodził i gdzie, mając 9 lat przystąpił do pierwszej Komunii św. (dnia 21.05.1939r.). Po trzech miesiącach wybuchła II wojna światowa.

 
Ks. Jerzy Adam Marszałkowicz (drugi z prawej w pierwszym rzędzie) z Najbliższymi oraz Kapłanami

Dwór Marszałkowiczów w Zgłobicach
źródło: www.dwor-prezydencki.pl

 
Ks. Jerzy Adam Marszałkowicz (drugi z prawej w pierwszym rzędzie) z Najbliższymi oraz Kapłanami

Ks. Jerzy Adam Marszałkowicz (drugi z prawej w pierwszym rzędzie) z Najbliższymi oraz Kapłanami
źródło: zbiory Koła Bielickiego

 

  Jak pisał we wspomnieniach: "Dnia 1 września 1939r. wybuchła wojna. Polacy wówczas myśleli, że wojsko polskie odeprze napaść wojsk niemieckich na Polskę. A ponieważ były obawy, że właśnie na terenie Małopolski może mieć miejsce wielka krwawa bitwa, dlatego cała rodzina w pośpiechu wyjechała ze Zgłobic do Wlonic, leżących po drugiej stronie Wisły, gdzie brat matki, Stanisław Turnau, miał swój majątek. Łudzono się, że Niemcy tam nie dojdą, gdyż zostaną odparci przez wojsko polskie. Było to jednak złudzenie, gdyż wkrótce Niemcy pojawili się we Wlonicach".
  Dlatego rodzina w początkach okupacji niemieckiej powróciła do Zgłobic, gdzie zastała dwór splądrowany przez Niemców. Udało się go jednak dość szybko uporządkować i cały okres wojenny rodzina w nim przetrwała. Ojciec ks. Jerzego, Adam Marszałkowicz, działał w podziemiu, był delegatem Rządu Londyńskiego na okręg tarnowski, a równocześnie zastępcą dowódcy, a pod sam koniec wojny nawet dowódcą, okręgu tarnowskiego Armii Krajowej. W zabudowaniach dworu Marszałkowiczów odbywała się nawet tajna wytwórnia granatów, wykorzystywanych później w akcjach dywersyjnych przez lokalne oddziały Armii Krajowej. Już po zakończeniu działań wojennych, ostrzeżony przez Żydów, ratując życie, uciekł na ziemie zachodnie i dotarł do Wrocławia, gdzie został pierwszym dyrektorem ogrodu zoologicznego.
  Dom Marszałkowiczów w Zgłobicach stał na niedużym wzniesieniu, z którego rozlegał się widok na całą okolicę. Rodzina widziała więc, jak wozy pancerne i czołgi niemieckie jechały szosą na wschód, gdy III Rzesza zaatakowała ZSRR w czerwcu 1941r. Widzieli również prześladowania ludności żydowskiej - jak Niemcy pędzili pieszo długie kolumny żydowskich rodzin z Tarnowa do Buczyny, czyli do pobliskiego lasu bukowego i tam ich rozstrzeliwali. Ponieważ Buczyna była blisko Zgłobic, więc Marszałkowiczowie słyszeli odgłosy wystrzałów, którymi w tym lesie mordowano Żydów.
  Gdy wojna się skończyła w 1945r., dla rodziny Marszałkowiczów zaczął się nowy okres życia.
  Zwiastunem nowej rzeczywistości byli wkraczający żołnierze Armii Czerwonej, którzy w zgłobickim majątku nie spowodowali większych szkód - zabrali tylko parę koni ze stajni, rozkradli i zjedli wszystek drób i poszli dalej na zachód.
  Działalność Adama Marszałkowicza i jego rodziny (w wytwórni pracowały też najstarsze dzieci Zofii i Adama Marszałkowiczów), a w szczególności pełniona przez niego funkcja Powiatowego Delegata Rządu Londyńskiego z ramienia AK stały się przyczyną bezprawnego przejęcia na cele reformy rolnej majątku Zgłobice przez powojenną władzę ludową.

Zgłobice na mapie topograficznej Galicji z lat 1779-1783 (tzw. Mapa Miega)
źródło: www.mapire.eu

  Zgłobice zabrano 23 lutego 1945r., ale Zofia Marszałkowicz, z domu Turnau, złożyła odwołanie, w którym wykazała, że majątek Zgłobice nie przekraczał 50 ha. Majątek został zmierzony przez mierniczego powiatowego i 4 maja 1945r. prezes Wojewódzkiego Urzędu Ziemskiego w Krakowie zawiadomił Zofię Marszałkowicz, że nieruchomość ziemska Zgłobice w powiecie tarnowskim położona nie podpada pod działanie przepisów art.2, ust.1 pkt. e Dekretu PKWN…. Dnia 1 sierpnia 1945r. Zgłobice zostały zwrócone prawowitej właścicielce, a beneficjenci rozparcelowanych gruntów, okoliczni chłopi, zwrócili dobrowolnie dokumenty nadania ziemi4.
  Radość Marszałkowiczów była jednak krótka. Gdy matka wraz z Jerzym po konfrontacji z rolnikami wróciła do Tarnowa, aby się spakować i powrócić do Zgłobic, weszli do ich mieszkania funkcjonariusze UB, pytając o matkę Jerzego, która, na szczęście, chwilowo wyszła z mieszkania. Ubowcy nie czekali aż wróci, ale odeszli. Osiągnęli jednak efekt psychologiczny. Gdy tylko matka wróciła do domu, zastraszona rodzina już dłużej nie zastanawiała się, ale w pośpiechu udała się do niedalekich Mościc, gdzie mieszkali inni ich krewni, aby u nich przenocować, a na drugi dzień, zostawiając wszystko, wsiedli w pociąg i wyjechali do Wrocławia, do ojca, który tam przebywał. I tam też, we Wrocławiu, rozpoczęli nowe życie.

2. Młodość – we Wrocławiu

  Do szkoły powszechnej i gimnazjum Jerzy Marszałkowicz uczęszczał jeszcze w latach wojny w Zgłobicach, biorąc udział w tajnych kompletach. Egzaminy szkolne zdawał u lwowskich sióstr Sacre Coeur, które miały prawo egzaminować osoby uczęszczające na tajne nauczanie.
Po przyjeździe do Wrocławia Jerzy Marszałkowicz zapisał się do gimnazjum i liceum przy ul. Poniatowskiego, które ukończył maturą w 1949r. Nie zwlekając zapisał się na Uniwersytet Wrocławski, na Wydział Filologii Angielskiej. Ukończył pierwszy stopień tych studiów, który trwał trzy lata.
Potem przez okres około pół roku pracował w bibliotece Akademii Medycznej we Wrocławiu.
  Na jesieni 1953r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu przy placu Katedralnym 14. Został przyjęty przez ówczesnego wicerektora Seminarium, śp. ks. Aleksandra Ziemkiewicza, obecnie kandydata na ołtarze, od razu na drugi rok studiów, ze względu na odbyte studia uniwersyteckie.
Bp Józef Pazdur, późniejszy wrocławski biskup pomocniczy (w latach 1985-2000), tak wspominał swojego wychowanka: "Jerzy Adam Marszałkowicz był moim wychowankiem w Seminarium Duchownym we Wrocławiu, jednak to on uczył mnie właściwego stosunku do ludzi biednych i bezdomnych (). Wszyscy, którzy zbliżyli się do niego sercem, po dzień dzisiejszy go cenią. W Seminarium był koleżeński, uczynny, pracowity. Koledzy uczyli się od niego nawet i kultury bycia, gdyż pochodził z rodziny ziemiańskiej. Człowiek pobożny, pokorny i oddany, inteligentny i wrażliwy na innego człowieka" (25.03.2011r.).
  Po pięcioletnich studiach filozoficzno-teologicznych cały rocznik kolegów Jerzego przyjął święcenia kapłańskie w 1956r., tylko on jeden nie otrzymał wyższych święceń (otrzymał jedynie tzw. niższe święcenia) ze względu na słabe zdrowie. Za to zaproponowano mu pracę w Instytucie Katolickim w Trzebnicy, który kształcił przyszłe katechetki szkolne. Ponieważ po wydarzeniach październikowych 1956r., jako znak odwilży politycznej, nauka religii powróciła do szkół, ks. Stanisław Turkowski, kierujący wówczas wydziałem katechetycznym kurii wrocławskiej, zaproponował mu posadę katechety w jednym z gimnazjów wrocławskich. Jerzy Marszałkowicz przyjął tę propozycję.

 
Południowa strona Nowego Targu we Wrocławiu w 1945r. - widok wzdłuż ul. Kotlarskiej

Południowa strona Nowego Targu we Wrocławiu w 1945r. – widok wzdłuż ul. Kotlarskiej.
źródło: www.polska-org.pl

 
Seminarium - Wrocław, plac Katedralny 14 |(zdjęcie z lat 1950-1955)

Seminarium – Wrocław, plac Katedralny 14
(zdjęcie z lat 1950-1955)
źródło: www.polska-org.pl

 

  Katechetą szkolnym był jednak niedługo. Nurtowała go bowiem myśl o zaległych święceniach kapłańskich, do których przez lata studiów seminaryjnych przygotowywał się. Zapytany przezeń w tej sprawie nowy rządca kościelny we Wrocławiu od grudnia 1956r., biskup Bolesław Kominek, nie udzielił mu jednoznacznej odpowiedzi, ale za to polecił mu uporządkować bibliotekę w domu katechetycznym, przy ul. Katedralnej 4. Zgodził się również, aby Jerzy Marszałkowicz nadal nosił sutannę. To sprawiło, że Jerzy Marszałkowicz powszechnie tytułowany był księdzem, mimo iż nie miał święceń kapłańskich. Mieszkając u swoich rodziców we Wrocławiu Jerzy Marszałkowicz codziennie dojeżdżał tramwajem na Ostrów Tumski i katalogował książki w bibliotece domu katechetycznego.
  Po roku pracy w nieogrzewanych pomieszczeniach zapadł poważnie na zdrowiu - stwierdzono u niego początki gruźlicy płuc. Musiał więc przerwać pracę w bibliotece i podjąć leczenie. Przebywał w tym czasie u rodziców, którzy opiekowali się nim w trakcie choroby. Po przebytej kuracji i dojściu do sił, aby mieć jakieś zajęcie, wybrał się do swego przyjaciela z czasów seminaryjnych, ks. Kądzieli, który był proboszczem w Niwicy k. Zielonej Góry. Ten zaproponował mu pełnienie obowiązków kościelnego przy miejscowym kościele parafialnym. Jerzy podjął tę pracę, ale po roku znowu poważnie zachorował. Jak wspomina, od długiego klęczenia na zimnej posadzce w kościele wytworzyła mi się woda w kolanie. W związku z tym we Wrocławiu przeszedł poważną operację chirurgiczną chorego kolana, z którego usunięto powstałą torbiel. Pooperacyjną rekonwalescencję odbył znowu pod opieką rodziców.
  Pod wpływem krewnej, która była zakonnicą – karmelitanką, wybrał się do Warszawy, do znanego spowiednika z zakonu dominikanów, aby się poradzić, co ma z sobą dalej robić. Po kilku rozmowach, i po konsultacji lekarskiej, ten doświadczony kapłan doradził mu w końcu, żeby jednak ostatecznie zrezygnował z myśli o święceniach kapłańskich. W tej sytuacji Jerzy Marszałkowicz wrócił ponownie do swoich rodziców.

3. Droga do służby bezdomnym

  Aby mu jakoś pomóc w tym trudnym momencie życia, jego dawny profesor z seminarium, ks. Mikołaj Witkowski, wynalazł mu pracę bibliotekarza w bibliotece seminaryjnej, która była wówczas w fatalnym stanie. Dnia 3.02.1963r. ks. Jerzy rozpoczął pracę w tej bibliotece i zamieszkał w budynku seminarium, z czego bardzo się cieszył. O tym, jak bardzo starał się dobrze wywiązywać z powierzonych mu obowiązków, świadczyć może fakt, że przy pomocy kleryków w krótkim czasie udało mu się skatalogować wielki zbiór starodruków, który do tego czasu stanowił nieopracowany zbiór nieznanych nikomu dokumentów.
  Po pewnym czasie, w związku z brakiem furtiana w seminarium, zaproponowano mu pracę portiera przy furcie seminaryjnej, którą ks. Jerzy Marszałkowicz przyjął. Praca w tej roli stała się dla niego początkiem jego służby bezdomnym, do której, zresztą, zainspirowała go przeczytana wcześniej książka o św. Albercie Chmielowskim. Jak wspomina: "Gdy po maturze przez 3 lata studiowałem na Uniwersytecie Wrocławskim anglistykę, uczestniczyłem też w kursie bibliotekarskim. Jako wówczas świecki student zacząłem odwiedzać dom pomocy społecznej przy ul. św. Marcina, przychodziłem tam potem również jako kleryk. Podopiecznym tej placówki czytałem książki - wśród nich życiorys Brata Alberta Chmielowskiego, autorstwa Marii Winowskiej. Na końcu tej książki autorka zwraca się do czytelnika mniej więcej tak: teraz zastanów się, co ty możesz zrobić dla tych nieszczęśliwych ludzi". Apel ten mocno zapadł w serce ks. Jerzego.

 
Kardynał Bolesław Kominek podczas wizytacji kanonicznej w kamiennogórskiej parafii pw św. Piotra i Pawła 20.05.1973r.

Kardynał Bolesław Kominek
źródło: www.wikipedia.pl

 
Biskup Józef Pazdur

Biskup Józef Pazdur
źródło: www.wikipedia.pl

 

  Okazją, aby na ten apel odpowiedzieć, okazała się właśnie praca na furcie. Spotykał tam wszystkich, którzy przychodzili do seminarium - kleryków, księży, biskupów, a nawet i kardynałów, ale również i ubogich - żebraków i bezdomnych, którzy przychodzili, prosząc o jedzenie. Zgodnie z powziętym postanowieniem, że dla wszystkich potrzebujących, którzy będą przychodzić do furty seminaryjnej, będzie "dobry jak chleb" (słowa brata Alberta Chmielowskiego), starał się traktować ich z serdeczną dobrocią. Ponieważ biedaków tych przychodziło coraz więcej i ich zachowanie przy drzwiach seminaryjnych nie zawsze było spokojne, regens seminarium, aby sprawę "wyciszyć", przesunął Jerzego Marszałkowicza z furty ponownie do pracy w bibliotece seminaryjnej. Wówczas biedacy ci zaczęli przychodzić do furty seminaryjnej po godz. 15, kiedy Jerzy Marszałkowicz kończył pracę w bibliotece. Schodził wtedy z biblioteki, mieszczącej się na piętrze, do furty na parterze i rozdawał im zupę i chleb, które chętnie przygotowywały mu pracujące w kuchni siostry zakonne. Starał się też na różne sposoby pomagać tym biedakom w ich życiowych potrzebach, np. ułatwiał im dostać się na leczenie do szpitala w razie potrzeby, rozmawiał z nimi i wysłuchiwał ich zwierzeń. I tak trwało to kilka lat. "W tamtych czasach nie istniała żadna oficjalna forma pomocy takim ludziom" - wspominał. "Caritas była rozwiązana, albertynom - którzy przed wojną opiekowali się bezdomnymi - zabroniono tego. Jedynie niektóre klasztory rozdawały im jedzenie. Ówczesne władze nie przyjmowały do wiadomości, że w Polsce Ludowej istnieje problem bezdomności". Bp Pazdur tak wspomina działalność Jerzego: "Nie mógł przyjąć święceń kapłańskich, więc całkowicie oddał się pomocy ludziom potrzebującym, a nawet utożsamiał się z tymi, którym pomagał. Zajął się biednymi, a biedni zajęli się nim. Przy furcie seminaryjnej dzielił się z nimi jedzeniem i tym, co miał, a my dla Księdza Jerzego organizowaliśmy to, co rozdawał - głównie ubrania, gdyż tak naprawdę sam ich potrzebował. Pamiętam taką historię: kiedyś odwiedziła Go pewna Pani Konsul angielska, zdziwiona i wzruszona działaniem Księdza Jerzego. Kiedy wypłacono jej odszkodowanie za wypadek w Polsce, przyniosła te pieniądze Księdzu Jerzemu, dziękując mu za to, czego ją nauczył i czego dzięki niemu doświadczyła". Te czasy wspomina także ks. Aleksander Radecki, wiceprezes pierwszego zarządu Towarzystwa Pomocy: "Pamiętam, że kiedy zgłaszałem się do seminarium jako kandydat, na schodach siedziało kilkunastu mężczyzn o trudnym do opisania zapachu, a wśród nich kręcił się ks. Jerzy. Z czasem poznałem bliżej jego "powołanie w powołaniu". Widział ludzi, których wówczas państwo w ogóle nie chciało dostrzec. Pochylał się nad każdym. Gdy powstało schronisko, nie przyjmowano do niego osób nietrzeźwych, ale on litował się także nad nimi. Zrobił przy ul. Lotniczej taką szopkę wytrzeźwiałkę, gdzie mogli dojść do siebie. Towarzyszył bezdomnym, żyjąc wśród nich, modląc się z nimi. Był przez nich zawsze bardzo szanowany (…). Działalność ks. Jerzego daje do myślenia. Nie jest pewnie najlepszym pomysłem dawanie pieniędzy ludziom na ulicy, ale... coś trzeba dla nich zrobić. Nie możemy być spokojni, mijając ich obojętnie".

4. Pierwsze schronisko – we Wrocławiu

  W 1971r. po raz pierwszy ks. Jerzy Marszałkowicz wystąpił do władz Wrocławia, prosząc o udostępnienie pewnego opustoszałego budynku na dom noclegowy, ale spotkał się z odmową. Gdy w 1980r. nastała w Polsce odwilż polityczna w związku z powstaniem NSZZ Solidarność, z inicjatywy ks. Jerzego Marszałkowicza, w gronie kilku osób w seminarium, przy udziale ks. Józefa Pazdura, ówczesnego ojca duchownego kleryków, zrodził się pomysł utworzenia dla ludzi bezdomnych ośrodka pomocy. Chodziło o zorganizowanie instytucjonalnego niesienia tej pomocy, ponieważ bezdomnych we Wrocławiu było wówczas bardzo wielu. Inicjatywę tę poparł ówczesny poseł na Sejm, sędzia Władysław Kupiec, który zachęcił mgr Lecha Paździora do tego, aby ten podjął starania o utworzenia we Wrocławiu schroniska dla bezdomnych.
  Po długotrwałych zabiegach, dnia 2.11.1981r. wojewoda wrocławski Janusz Owczarek podpisał dokument legalizujący utworzenie Towarzystwa Pomocy im. Adama Chmielowskiego, przyznając mu także prawo zakładania schronisk dla bezdomnych na terenie całej Polski. Dnia 14.11.1981r., a więc krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego, odbyło się we Wrocławiu spotkanie założycielskie Towarzystwa Pomocy im. Adama Chmielowskiego. Na tym spotkaniu wybrano pierwszy zarząd główny tego stowarzyszenia, na którego czele stanął Lech Paździor.

 
Ks. Jerzy Marszałkowicz przed barakiem przy ul. Lotniczej 103 - 1982r.

Ks. Jerzy Marszałkowicz przed barakiem
przy ul. Lotniczej 103 – 1982r.
źródło: Towarzystwo Pomocy im. Św. Brata Alberta

 
Ks. Jerzy Marszałkowicz i jego pierwsi Podopieczni przed barakiem przy ul. Lotniczej 103 - 1982r.

Ks. Jerzy Marszałkowicz i jego pierwsi Podopieczni
przed barakiem przy ul. Lotniczej 103 – 1982r.
źródło: Towarzystwo Pomocy im. Św. Brata Alberta

 

  Ks. Jerzy Marszałkowicz zadeklarował wówczas, że sam poprowadzi pierwsze Schronisko im. Brata Alberta przy ul. Lotniczej 103 we Wrocławiu. Urządził je w pustym baraku, który wynalazł tam jeden z jego przyjaciół. Dnia 24.12.1981r., w wigilię świąt Bożego Narodzenia, schronisko to zostało uruchomione. W niezwykle prymitywnych warunkach zamieszkali w nim ks. Jerzy Marszałkowicz oraz jego jedenastu podopiecznych, rekrutujących się w większości z grupy poznanych przez lata przy furcie seminaryjnej. Marek Oktaba, jeden z członków-założycieli Towarzystwa, wiceprezes w jego pierwszym zarządzie, tak wspomina ks. Jerzego z tego okresu: "W swej skromności utrzymywał, że był jedynie iskierką, jednak to tylko dzięki jego odwadze i wytrwałości mogło w roku 1981 powstać wrocławskie schronisko dla bezdomnych mężczyzn zlokalizowane w baraku przy ul. Lotniczej 103 - placówka, której służba rozwinęła się w ogólnopolską działalność na rzecz bezdomnych i ubogich (). Każdy, kto zetknął się z br. Jerzym, doświadczał piękna człowieka, który stał się dobrym chlebem gotowym do rozdania". W styczniu 1982r. schronisko to pobłogosławił kard. Henryk Gulbinowicz. W gronie wspierających to dzieło byli m.in. ludzie z Komitetu Przeciwalkoholowego. "To, że Towarzystwo ostatecznie powstało, to cud Bożej Opatrzności. To był taki nasz koń trojański" - wspominał ks. Jerzy. I dodawał: "że choć wielu było twórców tego dzieła i osób z oddaniem wspierających pierwsze schronisko przy ul. Lotniczej, to jednak tak naprawdę ojcem tej inicjatywy był ks. Józef Pazdur (późniejszy biskup, wówczas ojciec duchowny w seminarium). Zawsze wspierał mnie w pomaganiu bezdomnym i podtrzymywał na duchu". Wspierał go również zakopiański albertyn, ks. Marcin Wójtowicz, który przez pewien czas co niedzielę przyjeżdżał z Zakopanego do Wrocławia i odprawiał w schronisku mszę św. Wspierał go też ks. Aleksander Radecki, który również często odprawiał tam mszę św.
  W schronisku tym ks. Jerzy Marszałkowicz przebywał i działał aż do 1988r. W międzyczasie powstało drugie schronisko dla bezdomnych - w Szczodrem niedaleko Wrocławia.

5. W Schronisku w Bielicach

  Pragnąc dalej rozszerzyć to albertyńskie dzieło charytatywne ks. Jerzy Marszałkowicz dowiedział się o pustym budynku dawnego poniemieckiego dworu, stojącym pośrodku chylącego się wówczas ku upadkowi Państwowego Gospodarstwa Rolnego w Bielicach k. Niemodlina na Śląsku Opolskim, który wcześniej zajmowały siostry służebniczki NMP, a po nich zakonnicy - benedyktyni z Tyńca, którzy zamierzali w nim utworzyć swój pierwszy dom zakonny na terenie Opolszczyzny. Gdy jednak po niedługim czasie, ze względu na fatalny stan techniczny tego obiektu, zakonnicy ci przenieśli się do opustoszałego budynku klasztornego w Biskupowie k. Głuchołaz, dawny dwór w Bielicach ponownie opustoszał. Ks. Jerzy Marszałkowicz podjął więc starania o pozyskanie tego budynku na potrzeby schroniska dla bezdomnych. I dość szybko udało mu się to załatwić - uzyskał zgodę wojewody opolskiego i biskupa opolskiego. Nowo otwarte schronisko zaczęło się szybko zapełniać bezdomnymi. Pierwszymi lokatorami byli bezdomni ze schroniska w Szczodrem k. Wrocławia, usunięci z tego ośrodka przez zbyt ostrego kierownika.
  Przez ponad rok ks. Jerzy Marszałkowicz sam kierował schroniskiem w Bielicach. Po nim przejęła tę funkcję p. Teresa Rojek, wybrana 1.10.1989r. na prezesa Koła Bielickiego Stowarzyszenia im. św. Brata Alberta Chmielowskiego, która w ciągu następnych lat ośrodek ten prężnie rozwinęła i znakomicie wyposażyła. Obecnie jednorazowo może w nim znaleźć wygodne miejsce ponad 100 bezdomnych mężczyzn.

 
Bielice - Kościół oraz Klasztor (1910-1930)

Bielice – Kościół oraz Klasztor (1910-1930)
źródło: www.polska-org.pl

 
Dawny Klasztor - obecnie Schronisko dla Bezdomnych Mężczyzn im. Św. Brata Alberta (2019r.)

Dawny Klasztor – obecnie Schronisko dla Bezdomnych Mężczyzn im. Św. Brata Alberta (2019r.)

 

  A sam ks. Jerzy Marszałkowicz stał się jednym z podopiecznych tego schroniska. Zamieszkał w jednym niedużym pokoju wraz z trzema bezdomnymi. Pomagał przy tym jak tylko mógł Pani Prezes Rojek, odpowiadając na napływającą do schroniska korespondencję, zwłaszcza zagraniczną (ponieważ znał kilka języków), wspierał na miarę swoich niewielkich możliwości więźniów z różnych więzień w Polsce, którzy zwracali się do niego listownie o pomoc (kupował i przesyłał im tzw. telegrosiki, czyli karty telefoniczne, które pozwalały osadzonym w więzieniu kontaktować się telefonicznie z rodzinami), przewodził codziennie wspólnym modlitwom podopiecznych w schronisku, w początkach zainicjował w ośrodku bielickim hodowlę trzody chlewnej na potrzeby schroniska, wykorzystując do tego odpadki żywnościowe pozyskiwane z zaprzyjaźnionych jadłodajni, wreszcie zainicjował chałupniczą produkcję tanich kopert listowych, które bezdomni wykonywali na zamówienie zaprzyjaźnionych instytucji.
  Nigdy też nie przestał fascynować się postacią św. Brata Alberta, Brata Ubogich, a wcześniej znakomitego malarza. Mawiał: "Brat Albert studiował malarstwo w Monachium, a mój prapradziadek, który nazywał się Hochberger, przeprowadził się do Poznania, a potem pradziadek przeniósł się do Lwowa, gdzie wybudował gmach politechniki. Moja babcia była z domu Hochberger, a ojciec, Adam Marszałkowicz, także zapisał kartę w historii Polski, będąc m.in. w latach 30. XX wieku przez prawie trzy lata komisarycznym prezydentem Tarnowa"5. Żył też cały czas słowami św. Brata Alberta, że "trzeba być dobrym jak chleb", choć doskonale wiedział, że często nie jest to łatwe; mówił bowiem: "Prezes, kierownik, czy też opiekun mogą czasem czuć, że podopieczni obgryzają go aż do kości".
  Nie idealizował swoich bezdomnych. "Alkoholicy, byli kryminaliści to ludzie często nerwowi, obrażalscy. Mają swoje wady, winy, upośledzenia. Doznali zwykle wielu krzywd, pogardy. Są poranieni. Trudno jest z nimi pracować. Ksiądz Józef Pazdur zachęcał mnie kiedyś, by pomagać im, nie oczekując nawet, że ich zmienię. Może choć w chwili śmierci przypomną sobie okazaną im dobroć i zwrócą się do Boga" – tłumaczył. Podkreślał jednak, że w schroniskach wielu bezdomnych przechodzi przemianę. Ich życie prostuje się - czasem tylko trochę, a czasem bardzo. Ks. Jerzego zawsze cechowała cierpliwość, odporność na obelgi i potwarze; uczył, że albertyński styl pracy zakłada gotowość do wybaczania. Pisał: "Przez miłość bliźniego przebaczajmy im, że czasem nas skrzywdzą, czasem nas obmówią, czasem nam ubliżą albo zachowają się wobec nas całkiem obojętnie i z niechęcią. Zresztą, w mentalności naszych podopiecznych jest tendencja do podejrzliwości, obmawiania i oczerniania tych, którzy sprawują nad nimi opiekę. Nie powinniśmy się temu dziwić, bo często w życiu byli wykorzystywani i oszukiwani. Dlatego nie powinniśmy przejmować się różnymi pomówieniami i przebaczajmy im to".
  Pracując w schronisku korzystał tylko z tego, co było dostępne innym mieszkańcom i nie pobierał żadnego wynagrodzenia.
  Był autorem licznych homilii, przemówień okazjonalnych i tekstów o tematyce bezdomności. W 2006r. opublikował: "Mój Pamiętnik - wspomnienia brata Jerzego z początku istnienia Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta".
  Z jego inspiracji i dzięki jego zabiegom powstało kilka innych schronisk, oprócz schroniska we Wrocławiu i w Bielicach, m.in. w Klisinie, Gamowie, Jasienicy Górnej, Gliwicach-Bojkowie.
  Jego działalność dobrze oddają słowa wspomnienia bpa Pazdura: "Po ich owocach poznacie ich (Mt 7, 16). Ksiądz Jerzy, zapatrzony w postać św. Brata Alberta, mimo swego ziemiańskiego pochodzenia i możliwości, oddał się całkowicie kontynuacji dzieła św. Brata Alberta, tworząc Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta. Poświęcił się ludziom bezdomnym, najpierw we Wrocławiu, a potem w całej Polsce. To świadczy o nim, jako o człowieku w każdym calu. Ksiądz Jerzy przyjął styl mieszkania z tymi biednymi na co dzień. To, co oni zdobyli do jedzenia, to on razem z nimi jadł, był dla nich mentorem, opiekunem, współtowarzyszem doli i niedoli. Przystosował się do ich życia, całkowicie podporządkowując swoje. Nie wszyscy rozumieli Jego postępowanie, ale ludzie wielcy nie są rozumiani i zazwyczaj żyją na marginesie. Dopiero z czasem docenia się ich zasługi. Tak jest też z Księdzem Jerzym. Brat Albert, który miał burzliwe życie - powstaniec styczniowy, artysta - nagle zrezygnował ze wszystkich własności, udogodnień, przyjemności, żeby służyć tym, którzy w życiu się zagubili".

6. Wyróżnienia

  Za swoje poświęcenie bezdomnym otrzymał kilka wyróżnień, w tym:
Nagrodę Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej - 1995 ("za wybitne osiągnięcia w zakresie pomocy społecznej");
Medal św. Jerzego - 1995;
Nagrodę Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej "Człowiek Człowiekowi" - 1997;
Nagrodę TOTUS: "Promocja człowieka, praca charytatywna" - 2002;
papieski medal "Pro Ecclesia et Pontifice" - 2002;
plakietę Krzyża Maltańskiego, przyznaną mu przez Związek Niemieckich Kawalerów Maltańskich dnia 29 stycznia 2016r.;
nagrodę "Dla Dobra Wspólnego", wręczoną mu przez prezydenta RP Andrzeja Dudę w Pałacu Prezydenckim w Warszawie 9 grudnia 2016r.

7. Post mortem

  We wspomnieniu, zamieszczonym na łamach Nowej Trybuny Opolskiej 17 maja 2019r., jego autor, Krzysztof Strauchmann, przywołuje kilka wzruszających wypowiedzi osób ze schroniska w Bielicach w związku ze śmiercią ks. Jerzego Marszałkowicza, które pozwalam sobie tu zamieścić:
"«Spragnionego napoił. Głodnego nakarmił. Nagiego przyodział. Mnie też, kiedy tu trafiłem w grudniu 1999 roku» - mówi 72-letni bezdomny ze schroniska w Bielicach, Bernard. - «Takie czuł powołanie i tak żył. Będzie nam go brakować»".
"«W swoim życiu zrobił więcej dobrego niż my tu, wszyscy jego podopieczni» - przyznaje Andrzej, lat 68. - «Trafiłem do Bielic w kwietniu 1997 roku. Od kolegów, bezdomnych w Opolu, dowiedziałem się, że jest tu schronisko. W tym pokoju rozmawialiśmy z księdzem. Jego spojrzenie było współczujące, biła z niego dobroć. Poczułem się swobodnie, opowiedziałem mu wszystko o sobie. Nie przerywał, wysłuchał. Potem powiedział mi, co mam dalej robić. Dzięki niemu przeżyłem tyle lat, mam co jeść i gdzie spać»".
  W początkach schroniska w Bielicach jego biurem, jako kierownika schroniska, nocującego nawet 250 ludzi, był pokój sypialny dzielony z innymi mieszkańcami. I małe biurko, przy którym pracował do ostatnich dni.
"«Przywieźli mnie tu w 2005 roku nieprzytomnego» - mówi Stanisław (68 lat), który 14 lat dzielił pokój z księdzem Jerzym. - «Nie chodziłem, miałem miażdżycę. Dwa lata potem amputowano mi obie nogi. Ksiądz do północy pomagał innym w ośrodku, a kiedy wreszcie wrócił do pokoju, to mnie moczył i smarował obolałe nogi. Czasem, jak gorąca woda chlapnęła bardziej, to jeszcze przepraszał, że więcej tak nie zrobi».
  "«Mieszkał w schronisku od 1988 roku i nigdy o nic dla siebie nie poprosił» - wspomina Teresa Rojek, prezes bielickiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. - «W 2013 roku wyremontowaliśmy osobny budynek dla osób chorych. Urządziliśmy tam pokój, jedynkę, z myślą, że może ksiądz się zdecyduje tam zamieszkać. Nie zgodził się. Mówił, że chce zostać gdzie zawsze. Jadł też to co inni, a zdarzało się, że oddawał innym lepsze kąski. A jak dostał czekoladę, to rozdawał. Gdy miał dwa polary, to jeden oddał, bo więcej nie potrzebuje. Podarowane sutanny odsyłał dla kleryków do seminarium»".
  Dusza człowiek. Tak mówią o nim wszyscy, co go znali. Nigdy na nikogo nie podniósł głosu, choć sam czasem usłyszał "wiązankę" od kogoś z podopiecznych. Póki miał siły, bywało, że na plecach przynosił do schroniska pijaków, znalezionych gdzieś we wsi. A potem kładł się przy nich na całą noc, pilnując, żeby od papierosa nie zaprószyli ognia. Nigdy na nic się nie skarżył. Pisał do darczyńców Towarzystwa listy po angielsku i niemiecku, jeździł na spotkania stowarzyszenia. Dostawał setki listów od więźniów. W zakładach karnych całej Polski podawano sobie jego adres, bo jak tylko miał kilka groszy, to kupował karty telefoniczne i wysyłał więźniom. Mówił, że powinni dzwonić do swoich rodzin, rozmawiać z bliskimi, trzymać kontakt. Ale zdawał sobie sprawę, że część z nich przehandluje te karty za papierosy.
  "«Nieraz w nocy sam mu mówiłem, żeby szedł już spać, ale on tylko: Już kończę» - wspomina Stanisław, mieszkaniec tego samego pokoju co ksiądz Jerzy. - "«W czasie posiłków zawsze siadał przy moim stole. Jak miał lepszy kawałek mięsa, przekładał mi na talerz. Zjesz, zjesz - powiadał, jak się wzbraniałem»".
  Mieszkańcy schroniska zwracali się do niego przez «ksiądz» albo «tata». A on zawsze do nich - przez «pan». Pamiętał ludzi nawet po kilku latach nieobecności. Przez 31 lat w schronisku w Bielicach mieszkało ponad 6 tysięcy ludzi. Na cmentarzu za ośrodkiem leży ich ponad setka. Wszyscy coś zawdzięczają ks. Jerzemu. "«Ubrał mnie, nakarmił i tu przyjął» - opowiada Stanisław, 62 lata. - «Jestem w Bielicach 17 lat i nigdy nie widziałem, żeby kogoś nie przyjął czy wygonił. Pamiętam, jak mnie przyjmował. Wszystko mu powiedziałem o sobie. On nikogo nie krytykował, ale żałował. Pocieszał - nie martw się, jakoś dasz radę, a ja ci pomogę»."
  "Umarł Człowiek, który żył dla bezdomnych. Niewielu współczesnych potrafi aż tak zatracić się w poświęceniu i wierze. Dzisiejszy świat pędzi w zupełnie inną stronę" 6.

Opole, 18.05.2019r.

 

1 ks. Andrzej Hanich - prof. dr hab., profesor zwyczajny w Państwowym Instytucie Naukowym - Instytucie Śląskim w Opolu, wcześniej sekretarz biskupa opolskiego Alfonsa Nossola (1977-1999), a potem twórca i pierwszy dyrektor radia diecezjalnego (1994-2003).
2 Adam Marszałkowicz – Wikipedia [dostęp 24.05.2019]
3 Wyższe Kursy Ziemiańskie we Lwowie – Wikipedia [dostęp 24.05.2019]
4 Później jeszcze kilkakrotnie majątek zabierano i oddawano. W dworku po wojnie mieściła się szkoła podstawowa a później Ośrodek Doradztwa Rolniczego. Ostateczną decyzję o zwrocie majątku Zgłobice Ministerstwo Rolnictwa wydało 10 kwietnia 2007r. Trzy lata później Dwór wraz z Parkiem nabył Tadeusz Rzońca - znany tarnowski biznesmen, który postanowił przywrócić świetność bardzo zaniedbanej już wówczas posiadłości. Generalny remont zakończony został w 2014 roku i od tego czasu Dwór, nazwany dla upamiętnienia Adama Marszałkowicza, "Prezydenckim" rozpoczął swoją nową historię. www.dwor-prezydencki.pl [dostęp 24.05.2019]
5 Brat Jerzy odznaczony, Opolski Gość Niedzielny z 7.02.2016r.
6 K. Strauchmann, Drugi Brat Albert. Bezdomnym będzie go brakować, Nowa Trybuna Opolska z dnia 17.05.2019, s. 18.

Copyright © 1989- Koło Bielickie Towarzystwa Pomocy im. Św. Brata Alberta